dr Alek Tarkowski: Internet – demokracja czy monopol?
Widać dziś jak na dłoni, że pierwotna wizja internetu, zakładająca jego zdecentralizowany charakter, załamuje się. Jesteśmy świadkami coraz silniejszego „rozpychania się” w wirtualnej przestrzeni wielkich globalnych podmiotów pokroju Facebooka czy Google’a. Ich siła jest potężna – to one decydują o tym, jakie treści ujrzą na swoich komputerach i smartfonach setki milionów ludzi. Nie dajmy się jednak zwieść złudzeniu, że internet może nami wszystkimi „pomiatać”. Potrzebujemy – tylko i aż – wypracowania mądrych wzorców korzystania z tej technologii.
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski.
W jakim miejscu znajduje się dziś internet?
Internet przez ostatnie dwadzieścia lat bardzo się zmienił. Długo można było o nim myśleć jako o technologii niszowej, eksperymentalnej. Te czasy się skończyły. Używanie w odniesieniu do niego terminu „nowe medium” ma coraz mniej sensu. Zapominamy o tym, bo nie jesteśmy przyzwyczajeni do tak szybkiej zmiany technologicznej. Dokąd ona zmierza? Z pewnością w kierunku bycia czymś bardzo oczywistym. Przestaliśmy się już internetem entuzjazmować, tak jak nie przechodzą nam dziś ciarki na myśl o np. kolei szynowej czy stumetrowym wieżowcu. To wszystko nam spowszechniało i spowszedniało. Znamienny jest fakt, że w tym roku co najmniej kilka globalnych podmiotów ogłosiło, że przestają pisać słowo „internet” z wielkiej litery. To jasny sygnał, że technologia ta stała się elementem naszego życia.
Internet przestaje być technologią eksperymentalną. Używanie w jego kontekście terminu „nowe medium” ma coraz mniej sensu.
Czy internet ma dziś charakter podobny do tego, jaki wyobrażali sobie jego twórcy i pionierzy?
Pierwotna wizja internetu zakładała, że będzie to zdecentralizowana technologia, która rozproszy cały otaczający ją ekosystem. Internet miały cechować bardzo niskie koszty wejścia oraz możliwość łatwego w nim zaistnienia. Krótko mówiąc – internet miał być najbardziej demokratycznym medium. Dziś ten prognozowany charakter jest jednak w coraz większym stopniu zatracany. Choć w praktyce każdy może zalogować się do sieci i z niej korzystać, a także oferować za jej pomocą swoje treści i usługi, to jednak mamy do czynienia z potężną monopolizacją i centralizacją internetu. Krystalizuje nam się cały szereg potężnych podmiotów, które do pewnego stopnia go opanowały. Podmiotów o niewyobrażalnej wręcz skali. Najlepszym na to przykładem jest Facebook, który definiuje treści, które wyświetlają się na ekranach miliardów osób. To coś wyjątkowego, lecz jednocześnie niepokojącego. Mam poważne wątpliwości, czy rozwiązania i aplikacje inicjowane oraz „wypychane” przez tak wielkie komercyjne organizacje będą w przyszłości zapewniały użytkownikom – czyli nam – wystarczająco dużo przestrzeni i swobody działania.
Pierwotnie zakładano, że internet będzie najbardziej zdecentralizowanym medium. Dziś widzimy, że staje on się coraz bardziej zmonopolizowany i scentralizowany.
Jak w ostatnich latach zmieniały się funkcje internetu?
Bardzo trudno jest mówić o takich przesunięciach. Z biegiem lat ludzie robią w internecie coraz więcej rzeczy, a on sam odgrywa kluczową rolę w coraz to nowych obszarach życia. Lub staje się wręcz niezbywalny. Istnieje spora grupa osób, które są zanurzone w sieci i na pytanie, czy wykorzystują ją bardziej do kontaktów z bliskimi czy bardziej do robienia zakupów, nie będą potrafiły odpowiedzieć. One po prostu żyją z internetem. Gdyby jednak postarać się zgłębić ten temat, wydaje się, że technologię tę wykorzystujemy dziś przede wszystkim do komunikacji z rodziną i znajomymi. Jest to rozwiązanie tanie, wygodne i proste w obsłudze. Poza tym szukamy tam prostszych form rozrywki, czasem robimy też zakupy czy płacimy rachunki. Czyli w gruncie rzeczy internet nie zmienia niczego, jeśli chodzi o podstawy naszego stylu życia. Przy czym nie ma co żyć w błędnym przekonaniu, że wszyscy już jesteśmy „cyfrowi”. Warto pamiętać o tym, że jest spora grupa ludzi, którzy z sieci korzystają bardzo selektywnie bądź też wcale.
Dlaczego – bo nie chcą, bo nie mają takiej możliwości?
Częstość i sposób korzystania z internetu nakładają się w Polsce na dość tradycyjne podziały społeczne. Nie jest niczym zaskakującym, że gdy ktoś ma niski kapitał kulturowy, nie chodzi do kina i nie czyta książek, to internet nie jest dla niego niczym niesamowitym. Przez pewien czas wiele osób – w tym również ja – spodziewało się, że będzie on, ze względu na swobodę i łatwość dostępu, niejako emancypował ludzi. Koniec końców okazało się jednak, że to nieprawda. O wszystkim decydują sami użytkownicy oraz ich przyzwyczajenia. A jest grupa osób, która z internetu nie skorzysta nigdy. Mam tu na myśli głównie ludzi starszych, którzy nie będą funkcjonowali online, gdyż – jak im się wydaje – nie jest im to do niczego potrzebne. Osoby takie żyją sobie spokojnie bez kont bankowych czy skrzynek mailowych i nie zależy im na zmianie. Uważają, że są w stanie przez ten cały internet się „prześlizgnąć”. Jest też kategoria użytkowników, którzy korzystają z internetu na minimalnym poziomie. Jak trzeba mieć konto czy skrzynkę mailową, to – najczęściej z czyjąś pomocą – założą je sobie. Nie chcą od internetu niczego ponad to, czego od niego potrzebują.
Życie bez sieci jest dziś zatem możliwe…
Owszem, choć w kolejnych latach będzie zapewne coraz trudniejsze. Wydaje mi się, że liczba osób sceptycznie nastawionych do internetu będzie malała. Należy się spodziewać, że cały tzw. mainstream będzie usieciowiony. Odcięcie od internetu stanie się dla wielu traumatycznym przeżyciem. Choć zapewne pojawi się też pewien margines, subkultura „nowoczesnych zbuntowanych”, świadomie odrzucających internet, próbujących żyć bez niego, a także osób, które odkryją, że żyje im się lepiej dzięki jedynie selektywnemu korzystaniu z sieci. Sądzę, że inicjatorami takich subkultur może być grupa najlepiej wykształconych osób.
W nadchodzących latach życie bez internetu będzie coraz trudniejsze. Odcięcie od sieci stanie się dla wielu bardzo traumatycznym przeżyciem.
A zatem czeka nas wzrost liczby osób uzależnionych od sieci?
Raczej tak, choć osobiście zawsze mam kłopot z nazywaniem ich „uzależnionymi”. Rzadko kiedy spotykam się ze stwierdzeniem, że ktoś jest uzależniony od telewizji, choć codziennie oglądają ją miliony Polaków. Stała się ona po prostu jednym z elementów naszego życia. Bardziej niż na poziomie psychologicznym sugerowałbym to zjawisko analizować na poziomie norm społecznych. Dlatego też wolę nie mówić o indywidualnym uzależnieniu, tylko o braku odpowiednich norm, które pozwolą „oswoić” internet.
Może ludzi trzeba po prostu bardziej uświadamiać o szansach i zagrożeniach związanych z internetem, uczyć ich, jak z niego korzystać…
Faktycznie, bardzo ciekawe jest to, że choć internet jest dziś częścią życia większości z nas, to nie wypracowaliśmy zbyt wielu świadomych wzorców korzystania z niego. Można raczej odnieść wrażenie, że dość bezwiednie zgadzamy się na realizację kolejnych czynności narzucanych nam przez nowe technologie czy usługi. Być może wynika to z tego, że internet nadal jest dla nas czymś relatywnie nowym, a zmiana społeczna pozostaje w tyle za techniczną. Skoro wspomnianych wzorców nie uczy się np. w szkole, to dzieci czerpią je od rodziców – choć ci zazwyczaj nie nadążają za najnowszymi trendami sieciowymi, nawet jeśli wychowali się w dobie internetu – i z doświadczeń swoich rówieśników oraz własnych. Jest to pewne niebezpieczeństwo i kłopot. Edukacja medialna nie ma w Polsce praktycznie żadnych tradycji. O internecie często uczymy w paradygmacie skupionym na lęku i zagrożeniach. Niemalże brak jest pozytywnej edukacji dotyczącej tej technologii. Stanowi to dziś wielkie wyzwanie. Trzeba odejść od dość często akcentowanego przekonania, że internet ma tak dużą siłę, że może sobie nami wszystkimi „pomiatać”. Nie – da się go opanować.
Wielkim wyzwaniem stojącym przed Polską jest edukacja medialna, która jest dziś w powijakach. Trzeba odejść od dość często akcentowanego przekonania, że internet ma tak dużą siłę, że może sobie nami wszystkimi „pomiatać”. Nie – da się go opanować.
Czy można wskazać takie dobre przykłady edukacji medialnej, np. za granicą?
Wszyscy wskazują na Wielką Brytanię, która posiada bardzo silną tradycję związaną z mediami masowymi, przede wszystkim radiem i telewizją. Poprzednie pokolenia były uczone krytycznego myślenia wobec nich oraz aktywnego z nich korzystania. Dziś w miarę skutecznie wiedza ta jest dostosowywana do internetu. Jednak takich przykładów nie ma dużo więcej. Cały czas – nie tylko w Polsce – jesteśmy w fazie „kombinowania”, jak to dobrze zrobić. Wśród liderów społecznych wciąż brakuje świadomości, jak bardzo to ważne. A przed nami kolejne wyzwania, związane choćby z internetem rzeczy, sztuczną inteligencją i algorytmami czy autonomicznymi pojazdami.
Często można spotkać się ze stwierdzeniem, że internet jest kopalnią wiedzy, że poszerza nasze horyzonty. Czy jednak obecnie nie spłyca on bardziej przekazu, nie buduje „kultu amatora”, który dysponuje jedynie powierzchownymi, „nagłówkowymi” informacjami?
Zawsze wierzę, że oprócz trendów są również i kontrtrendy. Dziś faktycznie wydaje się, że dominuje ten, o którym wspomniał Pan w swoim pytaniu. Wynika to w dużej mierze z nieumiejętności poradzenia sobie z natłokiem informacji. Jak się okazuje, demokratyzacja komunikacji wcale nie przekłada się na większą mądrość zbiorową, gdyż większość ludzi zajmuje się powielaniem szumu, z którego rodzi się chaos. Mitem okazuje się więc to, że internet jest wielką, globalną, wirtualną biblioteką na wyciągnięcie ręki, z której każdy czerpie garściami. Ta biblioteka gdzieś tam się znajduje, ale w ostatnich 20 latach nie widzimy wzrostu kapitału intelektualnego, który mógłby z tego wynikać. Sądzę też, że nie należy się go raczej niestety spodziewać. Choć nie można oczywiście zapominać o użytkownikach, którzy z tej biblioteki aktywnie korzystają. Ciekawy jest chociażby przykład Eliota Higginsa, który jest dziennikarzem śledczym korzystającym wyłącznie z publicznych, internetowych źródeł informacji. Zbierał on dowody dotyczące m.in. użycia nielegalnych gazów bojowych przez rząd syryjski, oraz zestrzelenia przez żołnierzy rosyjskich samolotu malezyjskich linii lotniczych nad Ukrainą. Higgins analizuje przede wszystkim zdjęcia z portali społecznościowych, publikowane tam przez żołnierzy. Podaję ten przykład, żeby pokazać, że z tego samego internetu, do którego podpiętych jest większość z nas, można korzystać w sposób bardzo dogłębny. Gdy chce się i potrafi, sieć otwiera przed nami niesamowicie wiele możliwości. Spójrzmy na Wikipedię, która – choć można mieć wobec niej wiele zarzutów – jest jednak ogólnie uznaną wielką skarbnicą wiedzy tworzoną przez internautów. W Polsce uzupełnia ją kilka tysięcy użytkowników, podczas gdy wielu spośród pozostałych 12 milionów, którzy odwiedzają comiesięcznie ten portal, nie wie nawet, że można go edytować. Internet jest więc niejako dwutorowy. Wcześniej przez wiele lat wierzyłem, że tor pogłębiony, racjonalny i aktywny będzie się rozprzestrzeniał, „zarażał” resztę użytkowników, lecz teraz jestem już mniejszym optymistą. Dziś prawdziwą stawką jest to, by ten tor nadal istniał. Nawet jeśli marginalnie, to jako bardzo ważny element sieci.
Demokratyzacja komunikacji wcale nie przekłada się na większą mądrość zbiorową, gdyż większość ludzi zajmuje się powielaniem szumu, z którego rodzi się chaos.
Dr Alek Tarkowski jest dyrektorem Centrum Cyfrowego. Kieruje projektami dotyczącymi reformy prawa i polityk publicznych (policy). Doktor socjologii. Współzałożyciel i koordynator projektu Creative Commons Polska, pełni też rolę European Policy Fellow dla amerykańskiej organizacji Creative Commons. Współzałożyciel, a obecnie także przewodniczący Koalicji Otwartej Edukacji. W latach 2008-2011 członek Zespołu Doradców Strategicznych Premiera, współautor raportu „Polska 2030″ oraz dokumentów strategicznych dotyczących rozwoju cyfrowego. Współtwórca projektu „Kultura 2.0″. Od 15 lat zajmuje się badaniem społecznego i kulturowego wpływu technologii cyfrowych, a od 10 lat popularyzacją w Polsce otwartych modeli produkcji i udostępniania treści z wykorzystaniem internetu.