Łukasz Zgiep: Nie bójmy się Ubera – stwórzmy własnego
Po raz pierwszy w historii mamy szansę aktywnie uczestniczyć w globalnej rewolucji przemysłowej jako wolna gospodarka i wolne społeczeństwo. Internet, cyfryzacja, smartfony i wynikające z nich nowe modele biznesowe, takie jak m.in. collaborative economy, mogą stanowić dla Polski ogromną szansę rozwojową. Pamiętajmy przy tym, że żadna zmiana nie następuje bezboleśnie. Najlepszym tego przykładem jest walka taksówkarzy z Uberem. Błędem byłaby jednak próba hamowania pukającej do naszych drzwi rewolucji ze względu na zagrożenie dla niektórych miejsc pracy. Wykonywane przez nas zajęcia ewoluują od stuleci. Tak też będzie w przyszłości – powstaną nowe zawody, które obecnie trudno nam sobie nawet wyobrazić. Z kolei te, które potrzebne są dziś, za 5‑10 lat mogą już nie istnieć. To normalna kolej rzeczy.
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski.
W dyskusjach na temat modeli biznesowych, które dynamicznie rozwijają się w dobie nowoczesnych technologii, często można spotkać się ze sformułowaniami takimi jak sharing economy oraz collaborative economy. Co one oznaczają, jaka jest między nimi różnica?
Faktycznie, obydwa te modele bywają ze sobą utożsamiane. Różnica między nimi polega na tym, że sharing economy zakłada współdzielenie czegoś, np. dóbr czy usług. Najlepszym tego przykładem jest BlaBlaCar, gdzie jadąc w podróż samochodem możemy zabrać ze sobą pasażerów, którzy nam za to zapłacą, zamiast wozić powietrze i pokrywać pełen koszt benzyny. Z kolei w collaborative economy bardziej niż o współdzieleniu możemy mówić o pewnej zbiorowej współpracy. Na takiej zasadzie działają serwisy crowdfundingowe, zbierające od szerokiej rzeszy osób datki na rzecz pewnych przedsięwzięć społecznych czy biznesowych. Często granica pomiędzy tymi dwoma modelami bywa trudna do wychwycenia. Przykładowo, Uber jest powszechnie uznawany za przedsiębiorstwo działające w modelu sharing economy, choć tak naprawdę jest klasycznym modelem collaborative economy. Niektórzy wskazują, że firmy z przedrostkiem sharing kładą mniejszy nacisk na zarabianie pieniędzy. Tak jak chociażby Couchsurfing, który nie pobiera od swoich użytkowników żadnych opłat. Nie zawsze jest to jednak prawdą. Tego typu serwisy też mają przecież swoich pracowników, swoje koszty i muszą to z czegoś pokrywać.
Mając na uwadze cienką linię, jaka różnicuje te dwa modele, skupmy się w naszej rozmowie na collaborative economy. Skąd ten trend się wziął? Czy rozwija się on przede wszystkim dlatego, że coraz więcej osób ma dostęp do internetu i aktywnie z niego korzysta?
Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi, powodów jest co najmniej kilka. Wszystko zaczęło się moim zdaniem od kryzysu finansowego, jaki w latach 2007‑2008 bardzo boleśnie dotknął Stany Zjednoczone. Aby zaspokoić swoje potrzeby, ludzie zostali zmuszeni do szukania tańszych alternatyw na wielu płaszczyznach życia. Uberem pojedziemy przecież taniej niż własnym samochodem, a za pokój w Airbnb zapłacimy mniej niż w hotelu. W tym samym okresie bardzo dynamicznie rozwinęły się też smartfony posiadające dostęp do internetu. „Przesiedliśmy się” ze starych Nokii na prawdziwe maszyny, które zapewniają nam możliwość korzystania z wielu usług praktycznie na wyciągnięcie ręki. Kolejnym zjawiskiem, które przyczyniło się do rozwoju collaborative economy, były zmiany demograficzne. Tzw. millenialsi stają się obecnie główną siłą napędową gospodarek. Jest to generacja, która w przeciwieństwie do pokolenia X nie ma żadnego problemu z wykorzystywaniem nowoczesnych technologii. Więcej – dąży do ich jak najszerszego stosowania, odkrywa nowinki i lubi je wykorzystywać.
Rozwój collaborative economy został zapoczątkowany m.in. przez kryzys finansowy, który w latach 2007‑2008 bardzo boleśnie dotknął Stany Zjednoczone. Aby zaspokoić swoje potrzeby, ludzie zostali zmuszeni do szukania tańszych alternatyw na wielu płaszczyznach życia.
Jak duża jest w Polsce różnica międzypokoleniowa, jeśli chodzi o korzystanie z platform wykorzystujących model collaborative economy?
Przepaści nie ma. Oczywiście, z przeprowadzonych przez nas badań wynika, że korzystają z nich głównie osoby w przedziałach wiekowych 16‑25 oraz 26‑34 lata, lecz zauważyliśmy też zaskakująco duży wzrost liczby użytkowników w grupie respondentów po 55. roku życia. Naszym zdaniem może to wynikać z tego, że osoby starsze, wchodzące w wiek przedemerytalny, dorobiły się już w życiu jakichś dóbr – np. mieszkań – które chcą teraz udostępniać młodszej generacji. Jej reprezentanci wchodzą dopiero w dorosłe życie i nie mają zazwyczaj własnego lokum. Są więc zmuszeni do jego wynajmu.
Jakie zagrożenia dla obecnie istniejących biznesów niesie za sobą collaborative economy? Przykład Ubera i zacięcia, z jakim walczą z nim polscy taksówkarze, świadczy o tym, że coś jest na rzeczy…
Z collaborative economy mamy dziś do czynienia praktycznie w każdym obszarze gospodarki. Uber jest z pewnością najgłośniejszym przykładem. Nie traktowałbym jednak tego w kategoriach zagrożenia, lecz ewolucji gospodarki. Stanowi ona zresztą ogromną szansę dla rozwoju naszego kraju. Mamy dziś – za sprawą internetu, smartfonów, cyfryzacji, a także modeli biznesowych, takich jak collaborative economy – do czynienia z czwartą rewolucją przemysłową. W trzech poprzednich Polsce nie udało się aktywnie zaistnieć. Albo traciliśmy niepodległość, albo ją odzyskiwaliśmy. Gdy w latach 80. w Dolinie Krzemowej powstawały komputery, my walczyliśmy z komuną. Obecnie po raz pierwszy w historii możemy uczestniczyć w rewolucji przemysłowej jako wolny kraj i wolne społeczeństwo. Owszem, możemy na to spojrzeć pod kątem zagrożenia dla niektórych miejsc pracy. Byłoby to jednak bardzo krótkowzroczne, ponieważ współcześnie zachodzące zmiany są okazją do podniesienia efektywności polskiej gospodarki, do uzyskania pewnych przewag konkurencyjnych. Postępu technologicznego – na co wskazuje historia – i tak nie da się powstrzymać. Nie wydaje mi się, by taksówkarz wiozący mnie na dworzec wnosił do naszej gospodarki szczególnie wysoką wartość dodaną i by warto było za wszelką cenę bronić tego zawodu. Tym bardziej, że w przyszłości zawód kierowcy odejdzie do lamusa za sprawą samochodów autonomicznych. Osoby, które wykonują to zajęcie, będą mogły wykonywać inne, bardziej produktywne prace z korzyścią nie tylko dla nich, ale i całej gospodarki. Tak samo wcześniej przestały istnieć zawody wytwórcy lamp naftowych czy kowala. Lampy naftowe zostały zastąpione przez elektryczne, a pracę kowala lepiej i szybciej zaczęły wykonywać maszyny.
Obecnie po raz pierwszy w historii możemy uczestniczyć w rewolucji przemysłowej jako wolny kraj i wolne społeczeństwo. Możemy na to spojrzeć pod kątem zagrożenia dla niektórych miejsc pracy. Byłoby to jednak bardzo krótkowzroczne, ponieważ współcześnie zachodzące zmiany są okazją do podniesienia efektywności polskiej gospodarki, do uzyskania pewnych przewag konkurencyjnych.
Należy się spodziewać, że biznesy z dziedziny collaborative economy również cechować będzie niebawem coraz większa automatyzacja?
Wynajmując ostatnio mieszkanie przez Airbnb po raz pierwszy nie spotkałem się z żadnym człowiekiem, lecz dostałem SMS-em kod do drzwi wejściowych na klatkę schodową oraz do mieszkania. Z nikim nie musiałem się kontaktować. Mój pobyt obsłużyły maszyny i systemy informacyjne. Pewnie – ktoś musiał posprzątać po mnie mieszkanie, lecz spora część procesów została zautomatyzowana. Technologia wchodzi już i coraz bardziej będzie wchodziła do naszego życia. Wiele wskazuje na to, że w tym kierunku zmierza nasz świat.
Czy nie ma ryzyka, że ludziom zabraknie kiedyś pracy?
Nie sądzę. Wydaje mi się, że wykonywana przez nas praca będzie się dynamicznie zmieniała i ewoluowała. Ludzie będą wymyślali nowe zawody, które będą im potrzebne. Z kolei te, które potrzebne są dziś, za 5‑10 lat mogą już nie istnieć. Człowiek zawsze znajdzie sobie jakieś zajęcie. A to, że proste prace będą zanikały – bo to głównie one są i będą zastępowane przez technologię – jest naturalną koleją rzeczy, znaną ludzkości od zarania dziejów.
Wykonywana przez nas praca będzie się dynamicznie zmieniała i ewoluowała. Ludzie będą wymyślali nowe zawody, które będą im potrzebne. Z kolei te, które potrzebne są dziś, za 5‑10 lat mogą już nie istnieć. To normalna kolej rzeczy, znana od zarania dziejów.
Wróćmy do tematu collaborative economy. Jakie są przesłanki wskazujące na to, że jako Polska możemy za jej pomocą wygrać na czwartej rewolucji przemysłowej?
Jesteśmy członkiem Unii Europejskiej, która jasno zadeklarowała wsparcie dla rozwoju collaborative economy. Zdaniem Komisji Europejskiej pobudza ona innowacyjność i przyczynia się do rozwoju gospodarczego państw członkowskich. Należąc do Wspólnoty będzie nam łatwiej niż wielu innym państwom na świecie. Mamy też już dziś sporo startupów, które swój model biznesowy opierają właśnie na collaborative economy. Zdobywają one w Polsce coraz większą popularność.
Mógłby Pan podać przykłady?
Ciekawy jest przykład platformy JadęZabiorę, której działanie polega na tym, że gdy ktoś jedzie z miasta A do miasta B, może komuś przewieźć paczkę. Jest to inicjatywa mająca w sobie elementy zarówno sharing economy, jak i collaborative economy. Mamy też sporo firm w sektorze finansowym, w szczególności w zakresie crowdfundingu, jak np. Polak Potrafi, Wspieram.to, SięPomaga itp. Popularnością cieszą się serwisy wymiany walut, za pośrednictwem których internauci mogą wymieniać pieniądze po kursach znacznie lepszych niż w kantorach. Dynamicznie rozwija się też sektor edukacyjny. Jeden z najgłośniejszych polskich startupów – Brainly – jest platformą, na której uczniowie mogą wymieniać się wiedzą i rozwiązywać zadania domowe. Warto też wspomnieć o Showroom z branży modowej. Umożliwia on projektantom udostępnianie i sprzedawanie swoich produktów szerokiej grupie klientów bez konieczności np. otwierania własnego butiku. Są też serwisy z obszaru żywności, jak Lokalny Rolnik czy Rano Zebrano, na których rolnicy oferują swoje produkty i zdobywają dzięki temu rzesze klientów. Tego typu przykłady mogę podawać godzinami.
Czy któreś z polskich platform mają szansę odnieść sukces w skali Europy czy świata?
Moim zdaniem tak. To już się dzieje, jak chociażby w przypadku JadęZabiorę czy Brainly. Wydaje mi się tylko, że tego typu serwisom potrzebne są zastrzyki w postaci inwestycji na ekspansję. W collaborative economy – o czym rzadko się mówi – konsolidacja rynku przebiega bardzo szybko. W klasycznej gospodarce przed erą internetu proces taki, będący efektem fuzji i przejęć, mógł trwać nawet 20‑30 lat. W nowoczesnych sektorach, w których zachodzi digitalizacja, są to np. 2‑3 lata.
W collaborative economy konsolidacja rynku przebiega bardzo szybko i może trwać np. 2 czy 3 lata. W klasycznej gospodarce przed erą internetu konsolidacja branży, będąca efektem fuzji i przejęć, mogła trwać 20‑30 lat.
Collaborative economy sprzyja zatem de facto powstawaniu monopoli?
Tak, i mówię o tym głośno już od dobrych dwóch lat. Uber posiada 80 proc. globalnego rynku w swojej branży, a w zeszłym tygodniu pojawiła się informacja, że chce wykupić swojego największego konkurenta, który jest osiem razy mniejszy. Jeśli tak się stanie, gigant z San Francisco uzyska pozycję totalnego hegemona. Będzie to monopolizacja rynku w najczystszej postaci. Jest to moim zdaniem realne zagrożenie. Za kilka lat może się okazać, że jedna korporacja kontroluje transport taksówkarski w tysiącu miast na świecie. Przykład Ubera jest zresztą o tyle ciekawy, że to, co dziś proponuje to – zdaniem moim – jedynie wierzchołek góry usług, które będzie oferował w przyszłości. Tak samo uważa zresztą wielu pracowników tej firmy, z którymi mam kontakt. Inwestorzy mają tego świadomość i inwestują w nią potężne środki. Wokół samego transportu można budować szereg innych usług. Już teraz na niektórych rynkach zachodnich oferowana jest usługa Uber Eats, a więc de facto outsourcowanie dostawy jedzenia z restauracji do konsumentów. Tego typu przykładów będzie więcej.
Choć wskazał Pan liczne przykłady polskich serwisów działających w modelu collaborative economy, to jednak wciąż nurtuje mnie pytanie, czy Polacy chętnie z nich korzystają. Z jednej strony lubimy być oszczędni, potrafimy kombinować i jesteśmy otwarci na nowinki technologiczne, lecz z drugiej nie dość, że często nie potrafimy ze sobą współpracować, to jeszcze sobie nie ufamy. Czy nasi rodacy nie będą się bali, że ktoś ich przez internet oszuka, okradnie?
Kiedy Allegro rozpoczynało swoją działalność, wielu z nas obawiało się, że zamiast zamówionego telefonu znajdziemy w paczce cegłę. Teraz takie podejście jest już rzadkością. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, załatwianie większości spraw przez internet może być dla nas najbezpieczniejszym rozwiązaniem. W realnym świecie ktoś mógłby nam wydać fałszywy banknot zamiast prawdziwego, a weryfikacja tego oszustwa zajęłaby nam bardzo dużo czasu. W internecie nie ma natomiast miejsca na oszustwo. Jeśli ktoś to zrobi, to jest w sieci spalony i nie ma możliwości, by mógł oszukać kolejne osoby. Praktycznie każda platforma internetowa oferuje możliwość oceny użytkowników. Gdy kierowca BlaBlaCar jeździ jak wariat, to dostanie od pasażera jedną gwiazdkę na pięć i nikt nie będzie chciał już z nim wyruszać w trasę. W taki sposób można automatycznie wyeliminować nieprawidłowości z systemu. Poziom bezpieczeństwa jest znacznie wyższy, bo weryfikacja następuje w czasie rzeczywistym.
Poziom bezpieczeństwa w internecie jest bardzo wysoki, bo weryfikacja nieprawidłowości następuje w czasie rzeczywistym. Jeśli ktoś kogoś oszuka, to jest spalony i bardzo trudno będzie mu to zrobić po raz kolejny.
Czy oznacza to, że Polacy będą korzystali z collaborative economy na masową skalę głównie ze względów bezpieczeństwa?
Nie, kluczowe są i będą kwestie ekonomiczne. Gdy w naszych badaniach zapytaliśmy respondentów, dlaczego korzystają i jakie korzyści widzą w collaborative economy, trzy pierwsze odpowiedzi dotyczyły finansów. Nie dość, że serwisy działające w tym modelu pozwalają na zaoszczędzenie pieniędzy, to jeszcze dają okazję, by sobie dorobić, będąc np. kierowcą Ubera. Pod tym względem nie różnimy się niczym od ankietowanych ze Stanów Zjednoczonych czy Europy Zachodniej. Ciekawe były natomiast wśród naszych rodaków odpowiedzi dotyczące skłonności do udostępniania swoich dóbr. Otóż okazało się, że Polacy są bardziej skłonni dać pod opiekę obcej osobie swoje dziecko niż pożyczyć własne auto przez internet. Możemy mieć zatem pewne opory przy wprowadzaniu w Polsce cieszących się na Zachodzie coraz większą popularnością usług w zakresie car‑sharingu…
Łukasz Zgiep – bloger na zgiep.com, doktorant SGGW