To dobro do nas wróci
Drogie Kongresowiczki, Drodzy Kongresowicze, Szanowni Państwo,
W Europie trwa właśnie największy ruch migracyjny od czasów drugiej wojny światowej. Polacy kolejny raz pokazują, że w obliczu sytuacji kryzysowej potrafią się niezwykle szybko i powszechnie zorganizować. Ogromny zryw oddolnej solidarności zaskoczył chyba nawet nas samych. Wielu martwi się jednak jak Polska poradzi sobie z przyjęciem tak dużej liczby uchodźców. Zadajemy sobie pytania – jakie jest maksimum miejsc, które możemy zapewnić uciekającym przed wojną oraz jakie będą skutki średnio‑ i długofalowe napływu uchodźców.
W najnowszym podcaście „Głos Kongresu Obywatelskiego” prof. Przemysław Śleszyński (Instytut Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN) wskazuje, że zgodnie z jego szacunkami, jesteśmy w stanie zapewnić w miarę godne warunki przyjmując około 3 miliony uchodźców. Przekroczenie tej liczby oznaczałoby zapewne konieczność gromadzenia kolejnych rodzin w tzw. obozach dla uchodźców.
Biorąc pod uwagę najnowsze szacunki, które we wcześniejszym podcaście przekazał nam prof. Maciej Duszczyk (Ośrodek Badań nad Migracjami UW) – wskazując, że tylko około 60% osób przekraczających polską granicę, pozostaje w kraju (reszta migruje dalej, do innych krajów Unii Europejskiej a nawet na inne kontynenty) – jesteśmy jeszcze (stosunkowo) daleko od szczytu naszej całkowitej możliwej absorpcji.
Nim jednak dojdziemy do tego maksimum, nasza pomoc musi stać się bardziej skoordynowana, musimy nauczyć się nią mądrze zarządzać. Potrzebny jest chociażby program relokacji. Przybysze z Ukrainy koncentrują się obecnie na terenach przygranicznych (chcą pozostać blisko ojczyzny) oraz w dużych aglomeracjach, raczej również tych bliżej granicy: Kraków, Wrocław, Warszawa. Te rejony są już bliskie maksymalnej możliwości absorpcji; w stolicy szacuje się, że uchodźcy stanowią już 1/5 mieszkańców aglomeracji. Równocześnie jest wiele lokalizacji, gdzie pomimo otwartości społecznej i dostępności pracy, na razie nikt z uchodźców nie znalazł jeszcze zakotwiczenia. Skuteczna relokacja wymaga zarówno przygotowań organizacyjno‑technicznych (zebrania informacji i skoordynowania działań, zapewnienia warunków lokalowych i pracy w nowym miejscu pobytu), jak również empatycznej kampanii informacyjnej, aby wszystko odbyło się w sposób jasny i dobrowolny.
Możemy oczywiście uznać, że to wszystko są dla nas ogromne obciążenia i zastanawiać się czy to wytrzymamy i jakie napięcia mogą się jeszcze pojawić. Pomoc w takiej skali nie jest łatwa – ani dla osób prywatnych, które otworzyły drzwi swoich domów, ani dla pracujących non stop organizacji pozarządowych, ani dla administracji (lokalnej, regionalnej i centralnej), która w krótkim czasie musi wypracować rozwiązania i obsłużyć dodatkowy, ogromny strumień osób.
Tym, którzy pomagają z czystej potrzeby serca i nie widzą innej możliwości w sytuacji wojny, należy się ogromny szacunek. Tych z nas, którzy mają jednak wątpliwości, zachęcam do spojrzenia na dziś udzielaną pomoc jako na inwestycję.
Wspierając Ukrainę inwestujemy w swoje geopolityczne bezpieczeństwo, to oczywiste. Nasza pomoc i obecne ruchy migracyjne mogą mieć jednak również inny wymiar. Cały zachodni świat stoi przed wyzwaniem wielkiego odwrócenia demograficznego. W zglobalizowanym świecie – pierwszy raz od kilku dekad – zaczęło ubywać rąk do pracy. Ogromne ich zasoby, które dołączyły do międzynarodowej gospodarki w latach 80. z Chin i krajów postkomunistycznych gwałtownie się starzeją. Region Europy Środkowej i Wschodniej (pas od państw bałtyckich, poprzez Polskę, Czechy i Słowację, przez Mołdawię aż do Bułgarii i Grecji) to największe zapadlisko demograficzne Europy. Szacunki sprzed wybuchu wojny wskazywały, że np. Mołdawia do 2050 r. zmniejszy swoją populację o około 1/3! Polska w tym czasie skurczy się o około 4‑5 milionów osób, jednak starzenie się społeczeństwa będzie powodować, że na rynku pracy ten trend będzie odczuwany w jeszcze większej skali.
Tkwimy zatem w pułapce rozwojowej. W małym stopniu rozwinęliśmy zdolność do konkurowania w gospodarce na innym polu niż tania siła robocza. Cały nasz sukces transformacyjny oparliśmy na ciężkiej pracy. Ten model jest nie do utrzymania w przypadku niedoboru pracowników i rosnących kosztów pracy oraz innych czynników produkcji (np. droga energia). Czy zdążymy w relatywnie krótkim czasie i dużej skali rozwinąć zdolność konkurowania np. innowacyjnością? Oby to się udało, ale strategicznie nie zaszkodzi budować sobie wariant awaryjny.
Obecne ruchy migracyjne – na ogromną skalę – dają nam taką możliwość. Jeśli tylko przybyszom z Ukrainy będziemy potrafili zapewnić godne warunki startu, dające minimum stabilności, to bardzo możliwe, że spora część z tych nich zasymiluje się i zostanie w Polsce na dłużej, także po zakończeniu wojny. Zdecydowana większość obywateli Ukrainy deklaruje, że chce wracać do ojczyzny, ale już teraz widać, że niektóre miasta są tak zniszczone, że niestety nie będzie do czego wracać… Bardzo więc możliwe, że w momencie zakończenia działań zbrojnych, do swoich rodzin mieszkających w Polsce dołączą również mężczyźni zmobilizowani obecnie do walk. Stwarzałoby to nową (korzystną) sytuację dla regionów szczególnie dotkniętych depopulacją – np. w średnich i małych miast oraz szansę dla wielkich aglomeracji, gdzie rąk do pracy (w prostych zawodach, niechętnie wykonywanych przez Polaków) brakuje od lat.
Doświadczenie zarówno poprzedniej fali migracji z Ukrainy (o charakterze ekonomicznym), jak i pierwsze reakcje na uchodźców wojennych pokazują, że jesteśmy sobie bardzo bliscy kulturowo. Dodatkowo, obywatele Ukrainy mają podobną energię co my – w przeciwieństwie do chociażby obywateli państw Europy Zachodniej, nadal mają ogromną chęć odniesienia sukcesu, chcą pracować, chcą zarabiać, dzielą z nami „pęd na bramkę”, który pomaga systematycznie doganiać Zachód.
Wśród osób które już do Polski trafiły z Ukrainy (zarówno przed wojną, jak i w ostatnich tygodniach) znalazło się również wielu pożądanych w naszym kraju specjalistów – z branży IT, lekarzy, pielęgniarek, inżynierów itp. W ich przypadku również trwała asymilacja (wsparcie w nauce języka, możliwość nostryfikacji dyplomów i uprawnień itp.) również są w naszym żywotnym interesie.
W tym kontekście dzisiejsza pomoc może mieć nie tylko wymiar moralny i geopolityczny, ale może również do nas wrócić w postaci innego „dobra”, którego jeszcze się powszechnie nie spodziewamy.
dr Jan Szomburg
Przewodniczący Rady Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową
Inicjator Kongresu Obywatelskiego