Sztuka życia według stoika
Jak wyglądałby świat, gdyby każdy człowiek koncentrował się w swoim życiu tylko na tych rzeczach, które są od niego w stu procentach zależne? W jakiej żylibyśmy rzeczywistości, gdyby każdy z nas mógł autonomicznie decydować o wyznawanych przez siebie wartościach, za jedyne ograniczenie uznając czynniki zewnętrzne, niezależne od nas samych? Czy w takich warunkach możliwe byłoby funkcjonowanie społeczeństw i pielęgnowanie narodowych tożsamości, czy też zwyciężyłby indywidualizm, obieranie kursu na „bezludną wyspę”?
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor thinklettera Kongresu Obywatelskiego.
W co wierzy stoik? Jakie wartości ceni najbardziej?
Stoik uważa, że najrozsądniej, ale i najbardziej szczęśliwie jest skoncentrować swoje wysiłki, postanowienia, energię i czas na tym, co zależy od nas samych, od naszej woli w stu procentach. Nie jestem w stanie czystą siłą woli, gołym aktem umysłu sprawić, że stanę się miliarderem, maratończykiem albo ministrem. Nie potrafię też sprawić, że jutro nie będzie mgły, za to Polska będzie światowym mocarstwem. W ostatecznym, stoickim sensie – to są rzeczy, które rozstrzygają się poza mną.
Stoik uważa, że najrozsądniej, ale i najbardziej szczęśliwie jest skoncentrować swoje wysiłki, postanowienia, energię i czas na tym, co zależy od nas samych, od naszej woli w stu procentach.
Jakie rzeczy zależą natomiast od danego człowieka w sposób całkowity?
Ten zbiór rzeczy jest dosyć wąski, ale nader ważny. Jest to chociażby wybór wartości, za jakimi staram się podążać w życiu, cele, jakie sobie stawiam, sposób w jaki staram się kształtować swój charakter. Nie jestem oczywiście w stanie sobie zagwarantować, że podążając tymi drogami dojdę tam, gdzie chciałem – niemniej jednak wybór tych dróg jest mój i tylko mój. Ta świadomość jest z perspektywy stoika kluczową wartością.
Prawdę powiedziawszy brzmi to dosyć „prywatnie”, jednostkowo, by nie powiedzieć egoistycznie. Czy jest w tym wszystkim miejsce na pojęcie dobra wspólnego?
Stoicy trzymają się faktów, nie zaprzeczają im. Zamiast koncentrować się na wymyślaniu pewnego odrealnionego, wyimaginowanego świata, czy konstruowaniu idealnego człowieka, skupiają się na konstruktywnym odnoszeniu się do tego, co jest. A w przypadku ludzi niezaprzeczalnym faktem jest to, że jesteśmy gatunkiem społecznym, żyjemy w grupie, tworzymy społeczeństwo.
Stoicyzm zmusza zatem do np. angażowania się w projekty społeczne?
Nikt nikomu nie każe zostawać członkiem służby cywilnej, społecznikiem czy wolontariuszem. Stoicyzm do zaangażowania nie zmusza. Wymaga jednak od nas postawienia sobie jasnego wyboru. Albo chcę być członkiem społeczności, albo nie chcę nim być. To jest mój wybór, mam prawo do obu opcji, nie mam obowiązku do żadnej.
Jakie konsekwencje niesie za sobą wybór którejś z tych opcji?
Wybierając pierwszą powinienem dać od siebie społeczeństwu to, co jako jego członek jestem mu „winien” – można ode mnie wymagać tego, bym np. wchodził w interakcje z ludźmi, płacił podatki, być może nawet angażował się politycznie. Nie mogę od społeczeństwa tylko „brać” (poczucia przynależności, bezpieczeństwa, tożsamości itd.) nic mu w zamian nie dając. Z drugiej strony, nikt i nic mnie do grania w tę społeczną grę nie zmusza. Mogę wybrać drugą opcję. Ale wtedy nie mam już prawa niczego od społeczeństwa wymagać i „otrzymywać” – nie mam prawa jeździć po publicznych drogach, oczekiwać wyrazów uznania, czy liczyć na wsparcie. Obieram kurs na bezludną wyspę. Jeśli chcę, mogę na nią pojechać – ale jest to moja decyzja.
Chcąc uczestniczyć w społeczeństwie, powinienem dać mu to, co jako jego członek jestem mu „winien” – można ode mnie wymagać tego, bym np. wchodził w interakcje z ludźmi, płacił podatki, być może nawet angażował się politycznie. Nie mogę od społeczeństwa tylko „brać”.
Jak w takich warunkach zbudować coś, co do pewnego stopnia wydaje się wspólne i wiążące, np. tożsamość narodową? Czy to w ogóle możliwe?
Stoicy nie powiedzą Panu, wokół jakich wartości zbudować tożsamość narodową – polską czy jakąkolwiek inną. Dzieje się tak przede wszystkim dlatego, że w stoicyzmie nie kładzie się nacisku na jakiekolwiek konkretne, te albo inne wartości. Stoicyzm rozgrywa się na innym poziomie: on dotyczy autonomicznego wyboru wartości: stoik decyduje o sobie. Jest oczywiście w niewoli czynników zewnętrznych, tych niezależnych, ale wewnętrznie pozostaje wolny.
Oczywiście, nie byłoby źle, gdyby naszą narodową tożsamością stała się taka stoicka postawa ludzi autonomicznych, skupionych na tym, na co mogą mieć realny wpływ. Idea „państwa stoików” jest zresztą od dawna obecna w stoickiej tradycji, trochę jako marzenie, trochę jako argument przeciwko epikurejczykom – ci bowiem, skupieni tylko na małych przyjemnościach własnych, nie umieliby dbać o dobro wspólne i ich państwo nieuchronnie rozpadłoby się.
Ale jest i druga płaszczyzna odpowiedzi na to pytanie. Otóż stoicy nie powiedzą Panu wiele o tożsamości narodowej dlatego, że niespecjalnie zajmują ich pojęcia narodu czy państwa narodowego. W stoicyzmie pierwszoplanowym zadaniem i wyzwaniem człowieka wcale nie jest spełniać się i realizować jako Polak, Niemiec, czy Amerykanin. Oczywiście bycie obywatelem, czy obywatelką konkretnego państwa wiąże się z pewnymi konkretnymi znaczeniami i obowiązkami. Ale obowiązki te nie są w żaden istotny sposób różne od tych, jakie na mnie nakładają inne role społeczne: obowiązki zawodowe, obowiązki ojca itp. Od nich wszystkich wyższe i dominujące są tylko obowiązki wynikające z tego, że jestem istotą rozumną, że noszę w sobie boski ogień, Logos, tak jak wszyscy inni ludzie. Tutaj wchodzi stoicka idea wspólnej ojczyzny wszystkich ludzi, kosmosu, w którym wszyscy jesteśmy fundamentalnie równi.
W polskich warunkach mogłoby zatem dojść do konfliktu między „kosmo-Polakiem”, a Polakiem nadwiślańskim, tradycyjnym?
Nie do końca. Faktycznie, to, co powiedziałem o kosmopolityzmie abstrakcyjnie, ogólnie, łatwo jest wpisać w bieżące podziały polityczne w Polsce. Ale nie w tym rzecz. Chodzi po prostu o to, co mogę zrobić i na co mogę mieć nadzieję jako człowiek, a nie jako członek tej czy innej konkretnej wspólnoty. Owo „jako człowiek” mogę realizować w różnych konfiguracjach geograficznych, społecznych i politycznych.
Innymi słowy: owszem, konkretna wspólnota w jakiej żyję, nakłada na mnie pewne bardzo konkretne znaczenia, tożsamości i zobowiązania. Sposób w jaki żyję i w jaki, być może, rozkwitnę zależy od tej konkretnej społeczności, której jestem częścią. Ale nie znaczy to, że nie mógłbym tak samo rozkwitnąć w innej. Stoikiem jestem zawsze lokalnie, ale ta lokalność nie jest wiążąca – mogłaby być inna.
Wróćmy do wątku wartości, a właściwie ich wyboru. Często mówi się dziś, że mamy do czynienia z kryzysem wartości w świecie zachodnim. Czy faktycznie tak jest? Jakie wartości są podważane, tracą na aktualności?
Nie lubię sformułowania „w świecie zachodnim trwa kryzys wartości”, bo jest ono bardzo wieloznaczne. Sugeruje, że na Zachodzie erodują wartości jako takie, innymi słowy, że „Zachód odchodzi od wartości”, co pociąga za sobą dalsze skojarzenia, że odchodzi od wartości tradycyjnych, tudzież niematerialnych. To zaś uważam za diagnozę niecelną.
Myślę, że suma wartości wyznawanych przez społeczeństwo nie zmienia się w czasie. Zmienia się co najwyżej ich kombinacja. Co więcej, nie mam przekonania, że zmieniają się wartości, którymi kierują się ludzie jako jednostki. A przynajmniej nie w skali czasowej dziesiątków lat. Na przestrzeni stulecia mogło się faktycznie zmienić to, że zachodni Europejczyk przestał cenić tradycyjne wartości chrześcijańskie, a zaczął bardziej doceniać wartości świeckiego liberalizmu. Ale na te przemiany mentalności potrzeba naprawdę dużo czasu. To co zmienia się szybciej to kultura – te wzorce zachowań i ideałów, które są utrwalone w książkach, filmach, sposobach zachowania. Dzieje się to dynamicznie zwłaszcza w dobie internetu. Dla przykładu, akcja #metoo (dot. molestowania seksualnego – przyp. red.) zmieniła wiele w przeciągu miesięcy, jeśli nie tygodni. Natomiast zmian mentalności, zmian aksjologii wyznawanej przez jednostki nie da się dokonać z dnia na dzień.
Suma wartości wyznawanych przez społeczeństwo nie zmienia się w czasie. Zmienia się co najwyżej ich kombinacja. Nie dzieje się to jednak z dnia na dzień, a na przestrzeni dziesiątek lat.
W jaki sposób to, co dzieje się w Europie Zachodniej oddziałuje na nasz kraj oraz społeczeństwo?
Kiedy tylko spojrzymy na Zachód, zawsze będziemy mieć wrażenie, że jesteśmy „spóźnieni”, że wszystko u nas zmienia się wolniej niż tam. Taka jest uroda bliskich peryferii: zawsze w rytm centrum, ale pół kroku za nim. Mówiąc trochę przewrotnie, ja bym się nawet cieszył, gdyby Polskę dotykały te same problemy, z jakimi boryka się dziś świat zachodni. Znaczyłoby to bowiem, że bez wątpienia jesteśmy już częścią tego upragnionego Zachodu. A – choć brzmi to banalnie – nie ma dla Polski oraz szerzej: całej Europy Środkowo-Wschodniej czy wszelkich innych peryferiów świata lepszej drogi niż stać się częścią Zachodu.
Natomiast, co jest mniej oczywiste, to „uzachodnienie” nie może przebiegać w sposób naiwny, czyli generalnie w taki, jak to często miało u nas miejsce do tej pory. Zauważam, że jako Polacy lubimy dość szaleńczo miotać się między naiwnym kopiowaniem Zachodu, a zupełnym zamknięciem się nań. A oczywiście nie tędy droga. To, że Zachód jest nas wzorem do naśladowania nie znaczy ani, że wszystko co za Odrą jest z definicji dobre, ani że „Zachód” jest projektem spójnym i ukończonym, ani że – to chyba najważniejsze – starając się upodobnić do Zachodu mamy porzucić wszystkie sprawy „polskie” na rzecz tych zachodnich. I nie mówię tutaj oczywiście o „polskości” bigosu czy wąsa, ale o tych nieoczywistych arkanach naszej duszy i podejścia do świata, które są nieoczywiste dla świata zachodniego. To jest nasza wartość, nasza waluta, nasza karta przetargowa. Chcąc być częścią Zachodu nie możemy się bać wnieść od siebie tego co jest naprawdę „nasze”.
To, że Zachód jest nas wzorem do naśladowania nie znaczy ani, że wszystko co za Odrą jest z definicji dobre, ani że „Zachód” jest projektem spójnym i ukończonym, ani że starając się upodobnić do Zachodu mamy porzucić wszystkie sprawy „polskie” na rzecz tych zachodnich.