Polska innowacyjność – w czym tkwi sedno problemu?
Przyczyn relatywnie niskiej innowacyjności polskich przedsiębiorstw jest wiele. Jednak do najbardziej aktualnych należą: marazm systemowy, tendencja do rozdrabniania projektów oraz niedostatek kapitału prywatnego, który można inwestować w długoterminowe przedsięwzięcia. Na czym konkretnie polegają słabości polskiej innowacyjności? Z czego one wynikają? Jak je przezwyciężyć?
Rozmowę prowadzi Marcin Wandałowski – redaktor publikacji Kongresu Obywatelskiego.
Z większości badań poświęconych tematyce innowacyjności przedsiębiorstw wynika, że polskie firmy – choć wykazują w tym względzie trajektorię wzrostową – nadal pozostają w ogonie Europy. Taki stan rzeczy wynika z wielu różnych powodów, a samo zagadnienie jest niezwykle złożone. Niemniej jednak – czy byłby Pan w stanie wskazać, które z tych przyczyn są w Pana odczuciu najbardziej istotne i aktualne?
Wskazałbym na trzy zasadnicze kwestie, zaczynając od tych systemowych. Przyglądając się całemu systemowi wsparcia innowacji poprzez programy finansowane ze środków publicznych, w tym europejskich, można zauważyć pewnego rodzaju marazm. Z jednej strony zainteresowanie firm udziałem w konkursach i programach jest bardzo duże, lecz z drugiej – ich rozstrzyganie trwa bardzo długo. Na decyzje nieraz trzeba czekać ponad rok, co w realiach działań innowacyjnych jest długim okresem. Wynika to m.in. z tego, że w ostatnich latach z pracy w instytucjach przyznających dofinansowania zrezygnowało wielu ekspertów oceniających wnioski. Brakuje zatem osób, które wykazywałyby się szeroką wiedzą na temat mechanizmów rynkowych oraz aspektów innowacji produktowych i technologicznych. W efekcie wnioski są dziś oceniane wolno, a – przez wzgląd na utracone kompetencje oceniających – wsparcie nie zawsze otrzymują najbardziej odważne i innowacyjne pomysły.
W krajach zachodnich, w najbardziej perspektywicznych branżach, jak np. wodorowej, pojawiają się przedsięwzięcia wymagające poniesienia dużych nakładów inwestycyjnych. W Polsce z kolei dążymy do dzielenia nakładów na setki mniejszych projektów, co wzmaga ryzyko rozdrobnienia inicjatyw.
Po drugie, w krajach zachodnich, w najbardziej perspektywicznych branżach, jak np. wodorowej, pojawiają się przedsięwzięcia wymagające poniesienia dużych nakładów inwestycyjnych. W Polsce z kolei dążymy do dzielenia nakładów na setki mniejszych projektów, co wzmaga ryzyko rozdrobnienia inicjatyw. W sytuacji, kiedy w ramach funduszy strukturalnych czy innych programów wsparcia trudno jest realizować dalekosiężne projekty, tworzyć konsorcja zdolne do przeprowadzania działań na większą skalę, a kapitał na rynku prywatnym nie jest gotowy brać na siebie ryzyka technologicznego liczonego w dziesiątkach – lub nawet setkach – milionów złotych, polskie firmy są właściwie odcięte od możliwości wchodzenia w znaczące projekty o dużej skali.
Po trzecie wreszcie, na polskim rynku brakuje kapitału prywatnego, który można zaangażować do realizacji inwestycji długoterminowych. Jeśli chcemy sukcesywnie odchodzić od pełnienia roli gospodarki usługowej produkującej jedynie w imieniu kogoś i dokonać zwrotu w kierunku własnych technologii i produktów, musimy mieć dostęp do kapitału – takiego, który nie będzie patrzył na inwestycje wyłącznie w logice cashflow, a który będzie zdolny zainwestować w perspektywie 7-12 lat, będąc przy tym bardziej cierpliwym, niż jest dzisiaj. Tymczasem nasz kapitał prywatny jest wciąż w dużej mierze zachowawczy. Polscy przedsiębiorcy nie inwestują w sposób (charakter i rozmach), który pozwalałby na szybki wzrost wartości i skalowanie pomysłów globalnych. Są bardziej przyzwyczajeni do inkrementalnego przyrostu (własną, ciężką pracą, często przy udziale własnych środków, powoli i ostrożnie) oraz zwrotów z inwestycji w krótkim okresie.
Nasz kapitał prywatny jest wciąż w dużej mierze zachowawczy. Polscy przedsiębiorcy nie inwestują w sposób, który pozwalałby na szybki wzrost wartości i skalowanie pomysłów globalnych. Są bardziej przyzwyczajeni do inkrementalnego przyrostu oraz zwrotów z inwestycji w krótkim okresie.
Pomimo opisanych przez Pana barier, każdego roku w Polsce powstają nowe firmy o innowacyjnym charakterze. Jakie są Pana zdaniem kluczowe czynniki wpływające na atrakcyjność poszczególnych lokalizacji?
Najważniejsi są ludzie. Nowoczesne firmy nie powstaną, ani nie relokują się z zewnątrz w dane miejsce, jeżeli nie znajdą w nim pracowników o potrzebnym zestawie kompetencji i to w odpowiedniej do planów rozwojowych liczbie. Niekoniecznie musi tu chodzić o dostępność najwybitniejszych naukowców – prędzej inżynierów, którzy będą w stanie poprowadzić w roli menedżerów projekty badawczo-rozwojowe; „pociągnąć” przedsięwzięcia na polu organizacyjnym czy technologicznym. Takich specjalistów najłatwiej jest znaleźć w regionach o wysokiej jakości życia, ponieważ stanowią one swoisty magnes dla utalentowanych osób.
Druga kluczowa kwestia to kapitał. Dla różnych firm może on oznaczać coś innego. Przedsiębiorstwom, które mają już track record, łatwiej jest uzyskiwać pożyczki, kredyty, czyli generalnie rzecz ujmując – współfinansować bądź finansować procesy badawczo-rozwojowe. Z kolei firmy o mniejszym doświadczeniu, którym trudno o pozyskanie wsparcia z banków czy innych instytucji finansowych, będą poszukiwały partnerów na rynku prywatnym w postaci inwestorów, firm współpracujących itp. Ich dostępność w danej lokalizacji zwiększa szanse na nawiązanie kooperacji.
Nowoczesne firmy nie powstaną, ani nie relokują się z zewnątrz w dane miejsce, jeżeli nie znajdą w nim potrzebnych kompetencji w odpowiedniej skali. I niekoniecznie musi tu chodzić o dostępność najwybitniejszych naukowców – prędzej inżynierów, którzy będą w stanie poprowadzić w roli menedżerów projekty badawczo-rozwojowe; „pociągnąć” przedsięwzięcia na polu organizacyjnym czy technologicznym.
W tym kontekście bardzo istotnym, choć nieraz lekceważonym zasobem, jest czas. W niektórych branżach jest go bardzo mało, co może wykluczyć z wyścigu technologicznego firmy, które nie będą w stanie znaleźć finansowania „na już”, a np. będą zmuszone czekać pół roku na uruchomienie programu publicznego, a potem następny rok na wynik konkursu. Nawet jeśli będzie on pozytywny, miną kolejne miesiące, zanim przedsiębiorstwo zdoła podjąć konkretne działania. Tymczasem dwa lata w niektórych obszarach rynkowych to wieczność, to „być albo nie być”. W związku z tym przedsiębiorstwa mające dobre kontakty z inwestorami prywatnymi czy też współpracujące z firmami posiadającymi nadwyżki finansowe zyskują ogromną premię.
A co w sytuacji, kiedy zabraknie któregoś z wymienionych czynników: zasobów ludzkich, kapitału lub czasu?
Jeżeli któregoś z nich brakuje, musimy nawiązać współpracę z podmiotami bądź ekspertami z zewnątrz. I wtedy strategicznie ważny okazuje się kolejny czynnik – ekosystem gospodarczy. Jeżeli nie dysponujemy odpowiednią ilością sprzętu do przeprowadzania badań czy kompetencji naukowych, rozglądamy się za jednostkami badawczymi, które będą w stanie nam je dostarczyć. Jeśli nie posiadamy pewnego rodzaju urządzeń, maszyn, instalacji i nie chcemy ponosić kosztów związanych z ich nabyciem, szukamy partnera biznesowego, który w takowe będzie wyposażony. Ostateczna decyzja związana będzie z wizją kierownictwa przedsiębiorstwa, które zdecyduje, czy chce robić wszystko we własnym zakresie, czy też uwzględni uwarunkowania otoczenia, otwierając się na współpracę.
W związku z tym to kapitał społeczny – i zaufanie w ramach niego – jest niezbędnym czynnikiem do budowania strategii innowacyjnego rozwoju przedsiębiorstwa w oparciu o włączanie dostępnych w otoczeniu zasobów i kompetencji. Od 2014 roku obserwujemy w polskiej gospodarce zarówno miękkie formy konsolidacji w ramach klastrów, jak i twarde formy konsolidacji, tj. przez fuzje i przejęcia. Wobec rosnącej konkurencji Chin i osłabiania się gospodarki niemieckiej musimy szukać nowych modeli gospodarczych w zakresie skonsolidowanych grup, które w odpowiedzi na zmieniające się uwarunkowania rynkowe będą w stanie dążyć do wysokiej efektywności kosztowej i przyspieszyć procesy wdrażania innowacji.
Kluczowymi czynnikami innowacyjności z punktu widzenia przedsiębiorstwa są: dostępność zasobów ludzkich, dostępność kapitału oraz czas. Jeżeli któregoś z nich brakuje, musimy nawiązać współpracę z podmiotami bądź ekspertami z zewnątrz. I wtedy strategicznie ważny okazuje się kolejny czynnik – ekosystem gospodarczy.
Ucieczka do przodu wymaga gospodarczych wizjonerów, zarówno wśród przedsiębiorców, menedżerów czy inwestorów, jak i wśród polityków. Zasady gry wolnego rynku ustalone w ramach Światowej Organizacji Handlu zostały podeptane i zlekceważone. Dyrektywy unijne nakładają na przedsiębiorstwa prowadzące działalność na europejskim rynku nowe obowiązki, które niosą za sobą dodatkowe koszty. W różnych branżach polskie firmy walczą z obniżającymi się marżami i zwalniającym eksportem. W tych warunkach dialog na styku biznesu i polityki jest w Polsce niezmiernie ważny po to, aby oceniać rzeczywisty wpływ tych zdarzeń na naszą gospodarkę. Przespaliśmy dekadę, w której mogliśmy podczas dobrej koniunktury gospodarczej – nie licząc 18 miesięcy pandemii COVID-19 – uporządkować system prawno-gospodarczy i przeprowadzić odpowiednią deregulację. W sytuacji, w której otoczenie staje się coraz mniej przewidywalne, powinnyśmy chociaż dążyć do przejrzystego systemu prawno-gospodarczego. Niech przedsiębiorcy budzą się w nocy z powodu innowacyjnego pomysłu, a nie z powodu obaw o brak zgodności swoich działań z przepisami.
Artykuł ukazał się w „Pomorskim Thinkletterze” nr 4(19)/2024. Cały numer w postaci pliku pdf (20 MB) jest dostępny tutaj.
Dofinansowano ze środków Polsko‑Amerykańskiej Fundacji Wolności w ramach Programu „Pro Publico Bono”.
Wydawca
Partnerzy
Partnerzy numeru